Aktualności
Tomasz Sikorski marcowym KOMPOZYTOREM MIESIĄCA
2021-03-01
W 2021 roku zwracamy uwagę na kierunki i nurty w muzyce polskiej XX i XXI wieku, a także na ich twórczych reprezentantów – kompozytorów związanych z Polskim Wydawnictwem Muzycznym. W marcu kierujemy się ku życiu i twórczości Tomasza Sikorskiego, polskiego pioniera redukcjonizmu i repetywizmu.
Twórczość Sikorskiego wyrasta z tradycji sonorystycznych, które szybko zostały zamienione na indywidualny twórczy styl. W latach 60. i 70. kompozytor był w Polsce pionierem redukcjonizmu, repetywizmu i kompozycji procesualnej. Techniki analogiczne do praktyk amerykańskich minimalistów łączył jednak z wyrafinowaną sonorystyką oraz wieloznaczną ekspresją. Fascynacja filozofią, zwłaszcza Soerena Kierkegaarda, inspirowała tematy związane ze śmiercią i rozpaczą, a także skłaniała do oszczędności dźwięków w celu jeszcze większego uwrażliwienia na nie.
PWM zaprasza do zakupu w księgarni Oficyny oraz za pośrednictwem strony internetowej utworów Sikorskiego i poświęconych mu publikacji z atrakcyjnym rabatem. Tych zainteresowanych cyfrowym dostępem do nut zapraszamy do odkrywania twórczości kompozytora za pośrednictwem aplikacji nkoda. Zachęcamy także do lektury Alfabetu Sikorskiego przygotowanego przez przyjaciela kompozytora, Zygmunta Krauzego.
A jak Asia
Asia była związana z rodziną Sikorskich od wczesnych lat powojennych. Osoba delikatna, pracowita, dyskretna. Była gosposią, ale jej osobowość i zażyłość z domem, w którym pracowała, uczyniła z niej członka rodziny. Po tragicznej śmierci matki Tomka Asia zarządzała domem. Tomek, jego siostra Ewa i profesor Sikorski lubili ją i liczyli się z jej zdaniem. Tomek w tym okresie szczególnie potrzebował wsparcia kobiety w sprawach codziennych, które jednak w sumie tworzą zwyczaje, sposób reagowania i myślenia. Z Asią rodzina Sikorskich przeżyła kilkadziesiąt lat. Odeszła, kiedy jej zdrowie nie pozwalało już wykonywać obowiązków, które do niej należały.
B jak Boulanger
Wielka dama muzyki europejskiej uczyła ojca Tomka, a później jego samego. Była obecna w świadomości obu muzyków od zawsze. Kiedy przyjechała do Warszawy w 1966 roku, Tomek poznał ją osobiście, otrzymał od niej płyty, nuty, ale również jakąś energię, która emanowała od mademoiselle Boulanger. Kiedy Tomek pojechał na stypendium do Paryża, studia u niej potraktował niezbyt poważnie, mimo że był traktowany w sposób szczególny. Wolał korzystać z bogactwa kulturalnego stolicy Francji. Nawiązywał kontakty, grał, organizował, poznawał ludzi. Był nadzwyczaj aktywny. Ale Nadia mimo wszystko była i pozostała dla Tomka ważną osobowością artystyczną, ważnym odniesieniem i kierunkowskazem. Pisał do mnie tak: „Mam tutaj studio z kuchnią, łazienką i instrumentem w nowoczesnym pięknym budynku z widokiem na Sekwanę. Trudno o lepsze warunki. […] Znaleźliśmy się tu tylko dzięki Nadii”.
C jak Columbia
Uniwersytet nowojorski był przystanią dla Tomka na kilka miesięcy. Jako stypendysta Fulbrighta miał możność pracy w studiu elektronicznym, ale również poznania sceny artystycznej tego niezwykłego miasta. Jednak już w tym czasie drążył go niepokój, zwątpienie, starch. Wiekszość czasu spędzał w samotności. Tam skomponował Samotność dźwięków – utwór, który w przejmujący sposób oddaje nastrój kompozytora. Mimo dojmującego stanu osamotnienia i izolacji organizował swoje występy w Cleveland, Chicago i na Florydzie. Jednak nie chciał, nie potrafił odnaleźć się w Nowym Jorku. Większość pobytu na stypendium spędził w New Haven, trzy godziny jazdy do Nowego Yorku. W końcu skrócił swój pobyt w USA. Oto cytat z jego listu do byłej żony, Natalii: „Do Warszawy wrócę na początku czerwca po otrzymaniu stypendium. Waszyngton nie musi o tym wiedzieć. Stypendium za lipiec każę wysłać na adres Hani. W ten sposób będę miał dwa stypendia – 1200$. Co o tym sądzisz ? Chytrze, co ?”.
D jak Delikatność
Powszechnie ocenia się Tomka jako raczej agresywnego, aroganckiego, trudnego w kontakcie. Znałem go takim, ale również widziałem w nim człowieka delikatnego, niezwykle wrażliwego, czującego nastroje swoich bliskich. Nasze spacery do Ogrodu Botanicznego w Warszawie, wieczory w koszu na plaży w Ustce, nocne spacery po Starym Mieście, wyjazdy do Krakowa, aby spędzić czas w Muzeum Czartoryskich. Przyroda, sztuka, natura – odczuwał to wszystko niezwykle silnie. Tak pisał do mnie z Juraty 17 lipca 1961 roku: „Wieczorem poszedłem brzegiem morza do Jastarni. Bezmiar, który można silnie odczuć tylko po długiej przerwie w obcowaniu z morzem, podziałał na mnie uspakajająco i oddalająco. Znasz pewno to uczucie, kiedy wszystko jest poza. Nie znaczy, żeby było obojętne, ale widzi się to inaczej. Myślę, że specjalnie silnie wyst. to u ludzi tak silnie angażujących się we wszystko, jak ja”.
E jak Echa
Echa to tytuł utworu z 1961 roku. Fenomen echa jest obecny w całej twórczości Tomka. Echo jest źródłem jego muzyki. Powtarzanie, oczekiwanie, nasłuchiwanie, to cechy echa i również cechy muzyki Sikorskiego. Przyszedł kiedyś do mnie do domu po pobycie w Zakopanem. Był cały zachwycony właśnie echem, który tak bardzo zafascynował go tam w górach. Powiedział: „odkryłem echo”. To był początek jego nowej drogi kompozytorskiej, która trwała do końca.
Echa II na fortepian, taśmę i perkusję grałem wielokrotnie. Tomek tak pisał do mnie z Londynu w 1964 roku: „Serdeczne pozdrowienia dla Rodziców i Teresy. Jak idą próby? Pamiętaj o wyciszeniu ostatniego uderzenia. Próbujcie tak, żeby można było grać z gongami lub bez. Zadecyduję na próbie. Gdyby była mgła i nie przyjechałbym, decydujesz Ty. Twój Tomek”.
F jak Fortepian
W domu były dwa fortepiany: koncertowy Steinway, stary, ale wspaniały instrument, oraz gabinetowy Forster. Tak było w Łodzi i w Warszawie na Polnej. W ostatnim mieszkaniu Tomka na placu Konstytucji mebli już nie było, ale Forster został.
Tomek uwielbiał grać Bacha, grał większość Preludiów i Fug oraz Wariacje Goldbergowskie, które w całości wykonywał na koncertach. Miał świetną rękę, biegłą technikę palcową, która ujawniała się przy Beethovenie i Chopinie. Ale to co było najważniejsze, to kompozycja. Należał do tych, którzy tworzyli przy fortepianie. Prawie zawsze, gdy do niego przychodziłem, zastawałem go przy instrumencie; albo coś ćwiczył, albo coś dłubał po swojemu, jakieś akordy powtarzał, nasłuchiwał. Potem szybkim krokiem podchodził do okna, patrzył długo i nagle gwałtownie zagadywał, o coś pytał, radził się – i znów do fortepianu. Tak przez całe życie. Nawet w ostatnim tragicznym momencie śmierci był przy fortepianie.
G jak Grand Hotel
To były piękne czasy – studia i zaraz po. Byliśmy częstymi gośćmi wielu lokali i restauracji. Tomek i ja chełpiliśmy się tym, że w barze Grand Hotelu przy Kruczej mieliśmy zapłaconą swoją butelkę Starki i gdy się tam zjawialiśmy, pan Stasio nalewał trunek, za który już płacić nie było trzeba. Taki szpan. Ale również Hotel Bristol był często odwiedzany. Najtańsza była wiśniówka – 6,50 zł. Manekin, klub artystów na Rynku Starego Miasta, odwiedzaliśmy późno w nocy. Tam biesiadowali poeci: Śliwonik, Iredyński, Bryll. Śpiewała słynna Hanna Skarżanka. Czasami dochodziło do bójki, w której my nie braliśmy udziału, ale poeci – jak najbardziej. No i wreszcie Ściek, klub filmowców i artystów na Trębackiej, gdzie zwykle kończyła się nocna epopeja. Tomek był wówczas radosny, szczęśliwy, pełen humoru, dowcipu. Był dominujący w gronie przyjaciół, ale w sposób sympatyczny. Alkohol, który wówczas się przelewał, nie stanowił problemu. Tomek znał umiar i nie pamiętam, aby go nadużył.
H jak Halama
Tomek świetnie jeździł na nartach. Mimo że często razem bywaliśmy w Zakopanem, to nasze drogi na trasach narciarskich się nie spotykały, ja byłem za słaby. Wieczory w Halamie, gdzie zwykle mieszkaliśmy, w kręgu znajomych i przyjaciół, były niezapomniane. Właśnie przyjechał Stanisław Skrowaczewski po wygranym konkursie dyrygenckim we Włoszech, czerwonym Fiatem 600. To było wydarzenie na tamte czasy. Rozmawialiśmy o partyturach, o zapisie rytmicznym. Kilka starszych pań woła: „Panie Mieczysławie, proszę nam zaśpiewać, prosimy!”. No i Mieczysław Fogg śpiewał, chętnie zawsze to robił. A salonik w Halamie nie miał telewizora, bo telewizja nie była jeszcze w Polsce rozpowszechniona. Mimo różnych pokus, Tomek był zdyscyplinowany i od wczesnego ranka już jechał do Kuźnic. Wracał zmachany i szczęśliwy. Pisał do mnie z Halamy: „Oczywiście towarzystwo straszne. Spóźniam się na posiłki, żeby nie widzieć tych ludzi. Jeździłem dzisiaj prawie 6 godzin. Byłem pieszo na Gubałówce z bardzo miłymi Francuzkami (niestety wyjeżdżają), a potem na Kasprowiczu”.
I jak Intuicja
Cała twórczość Sikorskiego jest w pełni intuicyjna, przychodzi w prostej linii od jego głębokiego przekonania, pewności, że wybór został dokonany po odrzuceniu wszelkich zbędnych elementów. Jego muzyka zawiera wyłącznie sprawy najważniejsze, wypowiedziane dźwiękiem niezależnym od wszystkiego wokół. Tylko on miał siłę, odwagę i przede wszystkim zdolność, aby wypowiedzieć się w tak osobny, indywidualny sposób. Intuicja dała mu drogowskaz, a on nie zawahał się pójść za nią.
J jak John
John Tilbury przyjechal z Londynu studiować w Warszawie u profesora Zbigniewa Drzewieckiego, u którego wówczas również studiował Tomek. Zaprzyjaźnili się natychmiast. John był fantastycznym kompanem i razem z Tomkiem stanowili najlepszy duet w Konserwie (tak nazywaliśmy naszą uczelnię). Przy okazji wspólnych rozmów, biesiad, John uczył Tomka angielskiego. A Witold Lutosławski brał formalne lekcje konwersacji angielskiej właśnie u Johna. Jednak Tilbury miał więcej do zaoferowania: wprowadził nasze środowisko do nieznanej wówczas twórczości Cage’a, Feldmana, Cardew, Riley’a oraz grupy Fluxus. To była ówczesna awangarda. Tomek był zafascynowany.
K jak Kobiety
Miłości, zauroczenia, zawody – wszystko to obserwowałem u Tomka na przestrzeni wielu lat. Hania, właściwie Anna, była fascynacją licealno-studencką. Córka marszałka Mariana Spychalskiego, wówczas drugiej osoby w państwie po Władysławie Gomułce. Mądra, subtelna, cicha i spokojna. Tomek uwielbiał z nią rozmawiać, chodzić na długie spacery. Interesowała się historią sztuki. Mieszkała w willi z pięknym ogrodem na przeciwko Belwederu. Byliśmy tam wielokrotnie, zawsze dokładnie sprawdzani przez ochronę. Jednak szybko została porwana przez Krzysztofa B., który był bardziej konkretny, bardziej zdecydowany. Pamiętam jeden wieczór w Bristolu: ja z Tomkiem przy barze, trochę beznadziejnie, a ona z Krzysztofem przy stoliku, coś jedli. To już był koniec. Potem przyszła Teresa D., córka lekarza, piękna, wybitnie uwodzicielska, studentka Akademi Sztuk Pięknych. Mieszkała w tej samej kamienicy co Tomek, na Polnej. Można było z nią rozmawiać przez okno, które wychodziło na podwórko. Wielka miłość jej i Tomka trwała wiele lat, ale jednak też się nie udało. Przyszedł Witek R., zajechał białym Peugeotem i porwał dziewczynę. Jednak z Teresą pozostali przyjaciółmi do końca. I wreszcie Natalia: dobra, wyrozumiała, mądra kobieta. Pobrali się dość szybko, ale to małżeństwo przetrwało tylko jeden rok. Mimo rozwodu zostali w przyjaźni i mieszkali razem na Polnej. On mówił do niej – mamo. W późniejszym okresie miała słabość do hazardu i alkoholu. W trzy lata po rozwodzie tak pisał do niej z New Haven: „Nuda. Marzę o Polnej. Napisz, co z mieszkaniem. Wiesz, jak jestem przyzwyczajony. Kocham Cię bardzo. Twój (chciałbym być Twoim Bożkiem) T.”.
L jak Liceum Muzyczne
Tam się poznaliśmy. To było Państwowe Liceum Muzyczne w Łodzi. Był rok 1952, Tomek przyszedł do drugiej klasy, więc dołączył do zgranej już grupy 13 uczniów. Od razu wyczuliśmy wspólnotę i sympatię. Pozostali koledzy i koleżanki – nie bardzo. Tomek odstawał od ogółu uczniów swoim zachowaniem i arogancją. Doszło do tego, że spuszczono mu wodę na głowę, wpychając ją do sedesu. Takie były brutalne między chłopcami przypadki. Starałem się pomóc Tomkowi, ale zostałem po prostu odepchnięty. Jego pobyt w Liceum w Łodzi trwał tylko dwa lata, po czym wyjechał do Warszawy. Tak pisał do mnie, będąc w klasie przedmaturalnej: „Wiesz co, zabrałem się na serio do komponowania. Teraz piszę sonatinę na fortepian. […] Jak przyjadę, to Ci wszystko zagram. Mam trzy tróje z Polaka, Form i P.W. Szkoła mi się cholerycznie znudziła”.
M jak Muzyka
Czego słuchał Tomek? Co lubił? Oto fragmenty z listów. Pisał w 1955 roku: „Appasionata mnie wzruszyła. Tak, że wyszedłem zaraz po niej, żeby nie musieć słuchać Brahmsa”. Ale w 1962 roku pisał o Brahmsie tak: „Kiedy Dzikowska śpiewała Gestillte Sehnsucht, patrzyłem przez okno na to morze zieleni, na niebo coraz jaśniejsze, choć już po zachodzie słońca i wydawało mi się, że to są najpiękniejsze chwile w moim życiu i ostatnie”. A w 1961 roku pisał tak: „Dziwi mnie, że tak nie rozumiesz Szopena. Ja teraz odkrywam go na nowo. Całkiem inaczej. Jest niezwykle piękny. I odpowiada mi pod względem brzmieniowym (podobny typ słyszenia) poszukiwanie tej samej brzmieniowej pełni”. W 1956 roku tak pisał: „Podoba mi się tylko Bach, wzrusza mnie inna muzyka, ale podoba mi sie tylko on”. Później w czasach studenckich wspólnie odkrywaliśmy nową muzykę, awangardę. Le marteu sans maître Boulez’a, Quatuor pour la fin du temps Messiaena, aż wreszcie najnowsze utwory Feldmana, Cage’a i wielu innych. Tomek znał każdą muzykę i przeżywał ją mocno i prawdziwie. Ale pozostał w swojej twórczości niezłomny, niezależny, orginalny, jedyny.
N jak Notacja
Tomasz Sikorski niezwykle dokładnie zapisywał swoje utwory. Mając świadomość, że struktura jego muzyki jest bardzo uproszczona, dbał o szczegóły. Przyglądałem się wielokrotnie jego pracy, często przy fortepianie, kiedy cyzelował fragment utworu i wielokrotnie zmieniał dynamikę, artykulację, pedalizację. Spytałem go, dlaczego tak dokładnie, dlaczego nie zostawi więcej swobody wykonawcy. Tomek odpowiedział mniej więcej tak:„Chcę to wszystko zostawić w dobrym porządku”. To jego zdanie zastanowiło mnie – przecież był wtedy młodym człowiekiem, w wieku, w którym nie myśli się o swoim odejściu.
O jak Ojciec
Do profesora Kazimierza Sikorskiego w domu mówiło się Kabaś. Był czułym, opiekuńczym ojcem dla Tomka, mimo ogromnej ilości obowiązków, pracy społecznej i dydaktycznej. Kiedy wychodziliśmy z domu na Polnej, szedł za nami na klatkę schodową i mówił: „Uważajcie ogromnie, ko, ko, ko, cip, cip, uważajcie ogromnie”. A my, kompletnie nie zwracając uwagi na te słowa, zbiegaliśmy w dół po trzy schody. „Uważajcie ogromnie” to był zwrot powtarzany często przy różnych okazjach. Strach profesora mającego w pamięci tragiczny wypadek żony. „Ko, ko, ko, cip, cip” to wyraz miłości, taki domowy szyfr.
Z Tomkiem spędzaliśmy wspólnie wakacje w wielu miejscach: Ustka, Sopot, Orłowo, Sobieszewo, Międzyzdroje, Zakopane, Krynica. Prawie zawsze obok był Kabaś. A w domu, gdy tylko skończył się obiad, podawany przez Asię, profesor, nie wstając, przekręcał krzesło w stronę biurka i kontynuował pracę nad partyturą. Tomek bezwzględnie liczył się z opinią ojca w sprawach muzycznych. Nawet wówczas, gdy był już uznanym kompozytorem, mając swój własny idiom dźwiękowy, nawet wówczas radził się i brał pod uwagę jego opinie.
P jak Polna
Rodzina Sikorskich przeprowadziła się z Łodzi do Warszawy na ulicę Polną we wrześniu 1954 roku. Dwa tygodnie później matka Tomka zginęła pod kołami tramwaju. Było to 1 pażdziernika. Byłem wówczas w Teatrze im. Jaracza w Łodzi na inauguracji roku akademickiego. Kazimierz Sikorski siedział na estradzie przy stole prezydialnym. W pewnym momencie ktoś do niego podszedł i wyprowadził. To był moment, w którym profesor dowiedział się o tragedii. Kilkanaście dni później, już po pogrzebie, przyjechałem do Tomka. Siedzieliśmy w trójkę w ciszy: Ewa, jego siostra i my dwoje. Nagle coś się z nami stało – zaczęliśmy się histerycznie śmiać, krzyczeć, rzucać w siebie poduszkami, jakiś obłęd zapanował w naszych głowach. Profesor Sikorski wszedł do pokoju i nas uciszył.
Na Polnej znajdował się słynny bazar, targ, gdzie było wszystko. Tomek uwielbiał ten targ. Znał sprzedawców i wiedział, co i gdzie dobrze można kupić. Lubił sam przyrządzić coś do jedzenia, zwłaszcza po odejściu Asi.
R jak Redukcja
Redukcja to najlepsze, co kompozytor może zrobić ze swoją muzyką. Tomek w pełni skorzystał z tej możliwości. I między innymi dlatego jego twórczość jest osobista, rozpoznawalna i co najważniejsze – trwała, nie podlega degradacji. Utwory Sikorskiego brzmią dzisiaj mocniej niż wówczas, gdy były tworzone. Ta muzyka jest jak drzewo, które rośnie powoli i jest coraz mocniejsze i piękniejsze.
S jak Spacer
Uwielbiał chodzić. Krok miał szybki, zdecydowany. W ciągu jednego dnia potrafił do mnie przyjść trzy, cztery razy. Za każdym razem na krótko, tylko coś powiedzieć, skonfrontować jakąś wiadomość, jakąś myśl. Był niespokojny. Mieszkaliśmy wówczas niedaleko siebie – ja na Placu Konstytucji, on na Polnej. Tę trasę siedmiominutową przebywał Tomek setki razy. Potrzebował akceptacji, bliskości. Szukał wsparcia dla swoich myśli, pomysłów. Były też wspólne spacery. Ale te odbywały się w wolniejszym tempie, były długie i wypełnione spokojniejszą rozmową. Pisał do mnie w 1957 roku: „Bardzo źle się czuję tak uwięziony w łóżku. I pozbawiony moich spacerów, które stały się moim nałogiem. Wiesz, Zygmunt, to już zdradzę Ci w tajemnicy, tylko nie śmiej się. Marzę o miłości…”.
Ś jak Śmierć
O śmierci Tomek mówił często już w czasach studenckich. Później coraz częściej. Miał obsesję upływającego czasu. Bał się, że czas mu ucieka. W pewnym okresie prowadził notatnik, w którym zapisywał z dokładnością co do minuty każdą czynność, każde zdarzenie w ciągu dnia. Chodził z tym notatnikiem i ołówkiem w ręku i zanudzał wszystkich swoją obsesją, swoim strachem uciekającego czasu. Mimo tych zachowań, nie było w nim żadnych inklinacji samobójczych. Śmierć Tomka, tak okropnie tragiczna, była rezultatem połączenia alkoholu i środków farmaceutycznych. Serce nie wytrzymało. Tak myślę.
T jak Teatr
Teatr Współczesny na ul. Mokotowskiej był naszym ulubionym. Czekając na Godota Samuela Becketta oglądaliśmy wiele razy. Między sobą „rozmawialiśmy Beckettem”, czyli, cytując zdania i fragmenty sztuki, porozumieraliśmy się między sobą. Taki nasz szyfr, mało zrozumiały dla postronnych. Chodziliśmy do Teatru Dramatycznego, gdzie grano sztuki Dürrenmatta i zachwycaliśmy się Jackiem Woszczerowiczem w Ryszardzie III w teatrze Ateneum.
U jak Uzależnienie
Choroba alkoholowa ujawniła się w latach 80-tych. Walczył z nią, prosił o pomoc, o lekarstwa. Brak perspektyw, brak aktywności artystycznej, brak akceptacji dla jego muzyki pogłębiały depresję. Tak pisał na cztery lata przed śmiercią w 1984 roku: „Zaczyna człowiekowi brakować motywacji, kiedy tak pisze wciąż sobie a muzom. Maksym co prawda gra moje kawałki gdzieś po świecie, ale nie mam nawet okazji ich usłyszeć. […] Mam prośbę… Gdybyś mógł przysłać mi te pigułki (Heminervin firmy Astra – Szwecja, lub Distranervin – to jest to samo, tylko gdzie indziej produkowane). Znowu cierpię na okropną bezsenność”.
W jak „Warszawska Jesień”
Ten festiwal był dla Tomka kluczowym wydarzeniem i stanowił raison d’etre przez wiele, wiele lat. Uczestniczyliśmy jako słuchacze od pierwszego festiwalu w październiku 1956 roku. Był to szczególny festiwal. Z jednej strony zachwyty nieznaną muzyką, a z drugiej wydarzenia polityczne: strajk na Politechnice (przynosiliśmy jedzenie dla strajkujących studentów), demonstracje, wiec z Gomułką i miliony ludzi z nadzieją na lepsze czasy.
Z jak Zdrowie
Tomek był zdrowym, silnym chłopakiem. Uwielbialiśmy grać w pingponga, który to sport był w naszej młodości popularny. Jeździł bardzo dobrze na nartach i czuł się w górach doskonale. Był okres, kiedy szczególnie dbał o rozwój fizyczny – uprawiał gimnastykę, podnosił ciężary, robił pompki itd. Tomek nie miał zarostu, co było rezultatem zaburzeń hormonalnych. Aby pokazać, że jest inaczej, golił się i zacinał żyletką, aby uwiarygodnić swoją męskość. Przez całe życie był ciężko chory na alergię. Miesiące wiosenne i letnie to była udręka, często był wykluczony z normalnej aktywności. Pisał w 1956 roku: „Alergia w tym roku jest jeszcze silniejsza. W lipcu dopiero skończy się”, albo w lipcu 1961 roku: „Czy uwierzysz, że alergia dokucza mi najsilniej dopiero teraz?”. Jednak nie fizyczność, a sprawy duchowe były dla Tomka problemem. Już w okresie licealnym, a z biegiem lat pogłębiały się coraz bardziej. W 1956 roku pisał: „Zygmunt, nawet nie wiesz jaki ja jestem zblazowany. No cóż ja na to poradzę. Rozerwać może mnie tylko szaleńcza zabawa albo praca. Ciesze się, że zacznie się rok akademicki. Jest mi teraz prawie stale bardzo smutno. Pewno myślisz, że to brak wyżycia seksualnego. Nic podobnego. To są jakieś straszne »dziwności«, które ogarniają mnie zawsze na jesieni”. Myślę, że te „dziwności” doprowadziły Tomka do tragicznej, przedwczesnej śmierci”.