Aktualności
Grażyna Bacewicz kompozytorką miesiąca w lutym
2019-02-01
Nie mieliśmy najmniejszych wątpliwości czyje nazwisko będzie sygnowało akcję KOMPOZYTOR MIESIĄCA w lutym. Bez chwili wahania i jednomyślnie wskazaliśmy na Grażynę Bacewicz.
Grażyna Bacewicz otwiera galerię polskich, współczesnych kobiet – kompozytorek. Realizuje się początkowo jako skrzypaczka, jednak za usilnymi namowami Grzegorza Fitelberga coraz poważniej podchodzi do komponowania, co wkrótce przynosi…
Nie, nie będziemy uprzedzać informacji, o których mówi sama Grażyna Bacewicz. Oto alfabet kompozytorki:
A – jak Alinka, moja ukochana córka.
B – jak Bach. Niby stary Janus, czcigodny opiekun bram, zwrócony dwoma obliczami w dwie przeciwne strony świata, stoi Bach na granicy dwóch epok muzycznych patrząc w dwie strony czasu – przeszłość i przyszłość – i przerzuca między nimi swą twórczą myślą niezniszczalny most. (…) Twórczość Bacha to szczyty wyrazu i rzemiosła artystycznego. Oto dlaczego Jan Sebastian Bach jest nam, dzisiejszym kompozytorom tak bliski. (W roku 1951 Zofia Lissa wpadła na pomysł, żeby w 200 rocznicę śmierci lipskiego kantora zredagować Almanach o Bachu. Wyszła rzecz strasznie socrealistyczna, ale na szczęście w niektórych tekstach udało się przekazać trochę prawdy o Bachu. W tym fragmencie, który przytoczyłam z mojej wypowiedzi chyba też).
C – jak Ciechocinek. Jestem pracowita, ale nawet taki „koń” jak ja musi czasem odpocząć. W czerwcu 1962 roku napisałam do mojego brata Witolda (Vytautasa): Od niedzieli w południe siedzimy z Alą w Ciechocinku. Czy ty sobie wyobrażasz, jakie my będziemy zdrowe po tym? Aż strach mnie bierze na samą myśl. Ja biorę kąpiele i wodolecznictwo.
D – jak dodekafonia. W październiku 1958 roku napisałam do Vytautasa: Jeżeli chodzi o naszą dyskusję muzyczną, to jednak jest pewien argument przemawiający za dodekafonistami i za tym, że w tym systemie także można piękną muzykę pisać. Argument przez analogię. Czy fugi Bacha nie są piękne mimo iż sama forma krepująca? Ciągle twierdzę, że muzyka i system seryjny interesuje mnie, ale niezupełnie odpowiada.
E – jak Edmund. Oczywiście Rudnicki, dyrektor muzyczny Polskiego Radia. To on w 1935 namówił Fitelberga, żeby założył i poprowadził Orkiestrę Radiową. Fitelberg z kolei zaprosił mnie do sekcji I skrzypiec.
F – jak Ficio. Tak nazywamy naszego przyjaciela, wspaniałego dyrygenta Grzegorza Fitelberga. On chyba pierwszy poznał się na mnie jako kompozytorce. Był moim mentorem. Po dyplomie z kompozycji w 1932 roku powiedział do Stefana Kisielewskiego: To będzie kiedyś bardzo dobra kompozytorka, ale musi przedtem mnóstwo napisać, „wypisać się”, zanim dojdzie do własnego języka i własnej techniki. Rok później namówił Szymanowskiego, żeby mnie właśnie powierzył zrobienie wyciągu fortepianowego Harnasiów potrzebnego do prób teatralnych. Podczas pracy w orkiestrze radiowej skomponowałam, między innymi, swój I Koncert skrzypcowy, który pod dyrekcją Ficia wykonałam w 1938 roku. W 1948 roku, po zapoznaniu się z partyturą III Koncertu skrzypcowego napisał do mnie: Zrobiłaś ogromny, olbrzymi krok naprzód – wszystko jest nowe u Ciebie – muzyka poczęta na orkiestrę, a nie instrumentowana. Zaraz na początku ruch puzonów, trąbek i waltorni przeciwstawiony smyczkom jest pomysłem typowo orkiestrowym. Brawo Grażyna – rad jestem bardzo. A pamiętasz, kiedyś na moje pytanie: kiedy przestaniesz pisać szesnastki? odpowiedziałaś: to jest mój styl. Omyliłaś się i to dobrze. Imponuje mi Twoja płodność.
G – jak Garwolin. Z tym miastem wiąże się jedno z moich najtragiczniejszych przeżyć wojennych. Zagładę miasta, której ja i moja rodzina cudem uniknęliśmy, opisałam w opowiadaniu Na naszych oczach.
H – jak harmonia. W naszej dyskusji muzycznej, jaką przez lata prowadziłam listownie z mieszkającym w Stanach Zjednoczonych bratem Vytautasem, w 1963 roku napisałam: Otóż wypracowałam sobie „systemik” wywodzący się z serialności, a polegający na tym, że nie używam nigdy w toku muzycznym, jako też w wynikających z niego współbrzmieniach dźwięków, które przed chwilą były. To jest coś w rodzaju swobodnej serialności. W akordach nigdy nie znajdziesz dzięki temu dźwięków zdwojonych. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to właściwie systemik dotyczący tylko i jedynie harmonii, ale dobre i to, bo dzięki temu odeszłam wreszcie od tonalności. To daje bardzo ciekawe rezultaty harmoniczne.
I – jak Indie. Byłam tam w 1956 roku z polską delegacją kulturalno-naukową. Do dziś mam przed oczami obrazy z tamtej podróży. Pisałam o tym w tygodniku Poznaj świat: Istnieje we mnie pragnienie – trudne zresztą do zrealizowania, znalezienia się jeszcze raz w Indiach, ale nie w Bombaju, Madrasie czy Kalkucie, i nawet nie w Adżancie czy w Elurze – w obliczu najwspanialszych dzieł sztuki, czy w pięknej Tadż-Mahal, tylko w jakimkolwiek małym miasteczku i to w godzinę zmierzchu (…) Atmosfera bajki lub snu. Spokój, a jednocześnie prawdziwe życie. Może biedne, może pełne troski, ale nie myślę o tym w godzinie zmierzchu. Dzień jest od tego.
J – jak Joasia, moja wnuczka. Gdy miała roczek napisałam do Vytautasa: Joasia jest śliczna, przeważnie wesoła, czasem grymasi. Piorun, nie człowiek, więc Alinka trochę zmęczona.
K – jak Kiejstut. Z moim starszym bratem – pianistą i kameralistą stanowiliśmy przez wiele lat duet. Kiejstut kiedyś pięknie, w wywiadzie radiowym, opowiadał o naszej współpracy: Nasze wspólne występy na estradach koncertowych, nasze nagrania radiowe, nagrania płytowe zamknęły się w granicach lat 1933-55. W mojej działalności pianistycznej współpraca koncertowa z siostrą stanowiła nurt zupełnie odrębny, miała – krótko mówiąc – charakter twórczy.(…) Bezpośredni – że tak powiem – intymny kontakt z muzyką Grażyny, przyswajanie sobie autentycznej, autorskiej wizji wykonywanych wspólnie utworów, poznawanie tajemnic myślenia muzycznego siostry – to były dla mnie frapujące, inspirujące przeżycia. Przeżycia bogacące świadomość i wyobraźnię muzyczną o nowe, oryginalne wartości.
L – jak lekarz. O moim mężu, Andrzeju Biernackim mówiono, że jest świetnym internistą i hematologiem, chwalono za zorganizowanie sieci placówek kliniczno-naukowych. To dlaczego podczas Szopki Studentów Medycyny w 1949 roku wygłoszono taki wierszyk? Dziwna to losu zasadzka, i podział zasług nierówny. Nie mówi się, że gra profesorowa Biernacka, lecz mówi się, że leczy mąż Bacewiczówny.
Ł – jak Łosakiewicz. Bogdan. Kolega z orkiestry i kwartetu. To on przyprowadził kiedyś na koncert swojego współlokatora z wynajmowanego pokoju, młodego lekarza Andrzeja Biernackiego…
M – jak muzyka. Muzyka nie wyraża żadnych uczuć normalnych, życiowych. Wyraża po prostu siebie i swoje własne emocje. Tak odpowiedziałam Stefanowi Kisielewskiemu, gdy w 1964 roku pytał mnie o uczucia, jakie wzbudza we mnie muzyka. Brzmi to, jak moje estetyczne credo. I jest nim w istocie.
N – jak Nadia. Boulanger. Wiele jej zawdzięczam. Ale nie traktowała mnie jak uczennicy, którą trzeba prowadzić za rączkę. Kiedyś powiedziała: Grażyna, jak prawie wszyscy moi uczniowie polscy przyjechała z solidną szkołą: jednocześnie klasyczną i nowoczesną. Odwiedzałam ją zawsze, gdy tylko byłam w Paryżu. Podczas jej pobytu w Polsce w 1964 roku urządziłam nawet obiad na jej cześć, o czym pisałam do brata Vytautasa. Korespondowałam z nią przez wiele lat. Poświęciłam jej fragment jednego z moich opowiadań.
O – jak Ochlewski. Oczywiście Tadeusz. Spotkaliśmy się jeszcze przed wojną na którymś z koncertów ORMUZu. Po wojnie, jako dyrektor Polskiego Wydawnictwa Muzycznego dbał o wydania moich i nie tylko moich utworów. Mówiono, że się we mnie podkochiwał. W listach zwierzał mi się z różnych problemów. Jego otwartość skłoniła mnie kiedyś do wyznania. W jednym z listów w 1950 roku napisałam: Jestem wyznawczynią determinizmu. Nie wierzę w wolną wolę człowieka. Każde życie, w każdym szczególe jest przewidziane. I tak, jak można sobie wyobrazić przeszłość jako rzecz realną, tak samo, gdyby się miało trzecie oko, można by zobaczyć przebieg całego życia naprzód.
P – jak Paryż. Miasto mojej młodości, moich studiów i pierwszych sukcesów. Myślami często tam powracam. Nawet we wspomnieniu o Arturze Malawskim w 1958 roku, gdy przypomniałam wykonanie jego Tria na jednym z koncertów PWM napisałam: Nie wiem, jak to się stało – "Trio" Malawskiego przeniosło mnie w czasie. Zapachniał mi Paryż. Paryż z moich młodych lat, gdy chodziło się na koncerty kameralne w École Normale, gdy uczestniczyło się w pierwszych wykonaniach nowo powstałych utworów. Zapachniały mi te lata pełne wolności twórczej, nadziei i zapału. Możliwe, że stało się tak dlatego, że ciężko dokuczało nam w tym okresie brzemię nacisku i skrepowania.
R – jak Rabelais. Podczas wywiadu, który w 1960 roku przeprowadził ze mną Jerzy Hordyński, na pytanie o mój stosunek do literatury odpowiedziałam: A propos literatury powiem panu, że najlepiej lubię Rabelais`ego i… chętnie bym z nim porozmawiała. Czuję w nim szalony temperament. To mi odpowiada. Na jakimś przyjęciu w ambasadzie francuskiej powiedziałam ambasadorowi, że jak czasem myślę sobie, z kim z przeszłości chciałabym porozmawiać, to zawsze przychodzi mi na myśl Rabelais – ten pełen rozmachu, temperamentu, dowcipu i mądrości wspaniały człowiek.
S – jak skrzypce. Skrzypce – moja miłość. Nawet nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy po nie sięgnęłam. Ale już w 1916 roku występowałam na koncertach w Łodzi. Chyba dogłębnie poznałam naturę tego instrumentu, co potwierdzają muzycy grający moje utwory. "O! to jest napisane bardzo skrzypcowo" – mówią. Choć w mojej muzyce wyraźny jest postęp, nigdy nie napisałam niczego, co byłoby wbrew instrumentowi. Ale w latach sześćdziesiątych, w odpowiedzi na pewną ankietę napisałam: Moja obecna muzyka, posiadająca takie elementy, a nie inne, bezwzględnie należy do awangardowej. Mogę się nawet „pochwalić” paroma „odkryciami” w smyczkach.
T – jak tempo (życia). W jednym z moich listów do Vytautasa z 1947 roku znalazł się taki akapit: Ja mam zupełnie inne tempo życia niż wszyscy naokoło mnie, to znaczy – robię wszystko prędzej niż inni i wszyscy, którzy mnie otaczają, drażnią mnie stale swoją powolnością. Ma to jednak i dobre strony, bo np. potrafię napisać duży utwór w 2 tygodnie. Sikorski wie o tym. Pyta mnie czasem, gdy się spotkamy – no, ileś dziś symfonii napisała?
U – jak Ustka. W sierpniu 1965 roku pisałam do brata Vytautasa: Jest bardzo dobrze, ciepło, duży wiatr nad morzem, więc raczej opalamy się w lesie lub na łące. Oczywiście chadzamy nad morze, aby popatrzeć, a nie kąpać się. Tylko co lało, więc pojechaliśmy do pobliskiego miasta – Słupska na kawę i lody. Przy sposobności kupiliśmy książkę Marka Twaina. Czytałam ostatnio jego Pamflety. Znakomity gość!
V – jak Vincas i Vytautas. To imiona mojego ojca i drugiego w kolejności brata. Ojciec zawsze czuł się Litwinem. W 1923 roku wyjechał nielegalnie na Litwę, do Kowna. Chciał tu ściągnąć całą rodzinę. Ale w ślady ojca poszedł tylko Witek (Vytautas). Kiejstut przez kilka lat pracował w Kownie jako nauczyciel, potem wrócił do Polski. Witek po podróży koncertowej do Argentyny osiadł w końcu w Nowym Jorku. Różnie mu się powodziło. Komponował, dawał koncerty jako pianista, uczył gry na fortepianie. W listach wymienialiśmy uwagi na tematy muzyczne. Litwini powoli odkrywają jego twórczość, tak różną od mojej.
W – jak Wandzia. Moja młodsza siostra, mój dobry duch. Sama, rozwijając działalność dziennikarską i twórczą (wydała kilkanaście tomików wierszy), niemal bez reszty poświeciła się mnie, a raczej tzw. mojej „karierze”. Gdy jeździłam na koncerty opiekowała się Alinką, gromadziła moje rękopisy, pełniła rolę mojej sekretarki. W lutym 1961 roku w liście do Vytautasa napisałam nawet: Znowu Wanda poświęca się dla mnie, bo piszę coś na orkiestrę kameralną i wobec tego ona mi robi sprawunki, aby mnie odciążyć.
Z – jak Zakopane. Lubiłam tam jeździć. Wyprawialiśmy się tam całą rodziną, na czele z mamusią, gdy jeszcze była zdrowa. Cel – wypoczynek (tak pisałam do Vytautasa w 1967 roku), choć pogoda nie zawsze nam sprzyjała. Wcześniej, w 1963 roku napisałam: Nam jest przyjemnie tutaj i na pewno odpoczniemy doskonale. Przyjemnie też popatrzeć na góry.
Ż – jak Żuławski. Wawrzyniec. Przemknął przez moje życie jak meteor. Zostało po nim kilka recenzji z wykonań moich utworów i wspomnienia z wypraw z nim i moją rodziną w góry. Istnieje rodzaj miłości, która zabija. Jego zabiła miłość do gór. Zginął 18 sierpnia 1957 roku w akcji ratunkowej na Mont Blanc.
W rolę Grażyny Bacewicz wcieliła się wybitna znawczyni życia i twórczości kompozytorki, Małgorzata Gąsiorowska. Cytaty pochodzą z listów kompozytorki.
Tym wpisem rozpoczynamy akcję KOMPOZYTOR MIESIĄCA, podczas której o Grażynie Bacewicz i jej twórczości będziemy dużo mówić. Wszyscy, którzy znają spuściznę kompozytorki, wiedzą, że będzie o czym. W pierwszym tygodniu lutego koncentrujemy się na właśnie wydanym… kryminale autorstwa Grażyny Bacewicz. Czego jeszcze nie wiedzieliście o kompozytorce?
Zachęcamy do śledzenia wydarzeń na stronie PWM oraz na portalach społecznościowych.
© PWM / fot. Andrzej Zborski
Najczęściej czytane:
Polskie Wydawnictwo Muzyczne z dumą i radością prezentuje osiągnięcia mijających miesięcy. Rok 2024 to w Oficynie nie tylko nowe utwory, publikacje nutowe, książki i albumy muzyczne, ale także zasoby cyfrowe, wydarzenia koncertowe i edukacyjne oraz międzynarodowe projekty upowszechniające muzykę polską. Miniony rok to również czas intensywnych współprac w ramach licznych wydarzeń w świecie muzyki. Wydawnictwo rozwija się dynamicznie, będąc w centrum najważniejszych wydarzeń świata kultury i podejmując współpracę z partnerami najwyższej klasy.
Wspólne kolędowanie to jedna z piękniejszych tradycji towarzysząca świętom Bożego Narodzenia. Znane wszystkim melodie stają się pretekstem do wielu spotkań muzycznych dzieci i dorosłych, wypełniając muzyką zimowe dni.
Intonacja i artykulacja w prostych fanfarach, prowadzenie frazy w kantylenach, śpiewność linii melodycznej. To tylko niektóre elementy gry, które ćwiczy każdy trębacz. Najlepiej, gdy ćwiczenia łączą się z satysfakcją z grania interesujących utworów.
O rekomendacje publikacji przeznaczonych na trąbkę z katalogu naszego Wydawnictwa poprosiliśmy Sławomira Cichora – muzyka orkiestrowego, który współpracował m.in. z Polish Festival Orchestra, Orkiestrą Filharmonii Wrocławskiej i Sinfonią Varsovią. W latach 2003–2010 pracował na stanowisku I trębacza w orkiestrze Filharmonii Narodowej w Warszawie. Obecnie gra jako I trębacz w Filharmonii Łódzkiej, współpracuje również z orkiestrą Królewskiej Opery Belgijskiej w Brukseli.
Polskie Wydawnictwo Muzyczne – instytucja kultury powierzy wykonanie zlecenia w zakresie spraw związanych z obronnością, zarządzaniem kryzysowym, ochroną ludności i obroną cywilną oraz informacjami niejawnymi. Preferowane miejsce wykonywania zlecenia: Kraków.
Od symfonii, przez kameralistykę, po spektakl muzyczny – grudzień będzie miesiącem różnorodnych premier, za sprawą których polska muzyka współczesna wzbogaci się o cztery nowe kompozycje. Koncerty z najnowszymi dziełami Marcela Chyrzyńskiego, Joanny Wnuk-Nazarowej, Zygmunta Krauze i Katarzyny Głowickiej odbędą się w Katowicach, Bydgoszczy i Warszawie.
Dźwięk to zjawisko fascynujące. Kiedy wybrzmi, natychmiast ulatuje. Przez tysiące lat podejmowano próby jego uchwycenia, jednak dopiero wynaleziony przez Edisona w XIX wieku fonograf przyniósł upragniony sukces. Co wydarzyło się dalej? Jak wyglądały narodziny fonografii w Polsce? Co nagrywano i jaką aparaturą? Na te pytania (i wiele innych) odpowiada Katarzyna Janczewska-Sołomko w książce Zatrzymane dźwięki. Fonografia polska do 1918 roku. Publikacja już w sprzedaży.
22 listopada spotkaliśmy się w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych im. Mieczysława Karłowicza w Krakowie. Gościnne progi szkoły przyjęły ponad 220 uczestników!
Polskie Wydawnictwo Muzyczne, wytwórnia płytowa ANAKLASIS i Filharmonia Śląska zapraszają na koncert poświęcony twórczości Witolda Szalonka, który odbędzie się 3 grudnia o godz. 19:00 w Filharmonii Śląskiej. Okazja jest szczególna, bowiem tego wieczoru odbędzie się premiera najnowszych publikacji nutowych oraz dwóch albumów płytowych z pieśniami i kompozycjami instrumentalnymi śląskiego mistrza.
Celne i bezkompromisowe komentarze w błyskotliwym stylu, czyli Roman Palester o muzyce, sztuce oraz literaturze. Ostatni tom trylogii „Pisma” trafił na półki księgarń. Zbiór myśli kompozytora i wieloletniego redaktora audycji kulturalnych Radia Wolna Europa to doskonała propozycja dla miłośników sztuki, będąc przyjemną, a równocześnie skłaniającą do refleksji lekturą.
Czy współczesny jazz i XV-wieczna polifonia mogą wypracować wspólny język muzyczny? LAETA MUNDUS to najnowszy album wytwórni ANAKLASIS, który splata ze sobą dwa – z pozoru niemożliwe do pogodzenia – światy, tworząc swoistą harmonię sfer. Premiera płyty połączona z koncertem z cyklu „ANAKLASIS na fali” już 12 grudnia.